Zmęczona, ale pełna zachwytu, Anna patrzyła na swoje pięcioro maleńkich cudów owiniętych w identyczne białe kocyki. Ich zaciśnięte piąstki i ciche jęki tworzyły delikatną symfonię nowego życia. A jednak, gdy do pokoju wszedł jej partner, Richard Cole, na jego twarzy nie pojawił się ani cień czułości. Jego szczęka się napięła, a oczy rozszerzyły w chłodnym zdumieniu.
– Są… czarni – powiedział, głosem pełnym oskarżenia.
Anna zmrużyła oczy przez mgłę zmęczenia. – To nasze dzieci, Richard. To twoje dzieci.






